Skip links

Marta Pawłowska

Fotografia przedstawiająca temat

Gdy się urodziłam, nic nie zapowiadało choroby. Byłam zdrowa, pełna życia, wszędzie mnie było pełno. Rozwijałam się zupełnie tak, jak inne dzieci, jednak do czasu… Gdy skończyłam 5 lat, zaczęło dziać się ze mną coś złego. Stopy zaczęły się unosić do góry: najpierw delikatnie, potem już nie mogłam chodzić na całej stopie. Moi rodzice bardzo się niepokoili. Nie było na co czekać, pojechaliśmy do lekarza. Ortopeda jednak nie stwierdził nic niepokojącego. Kazał się nie przejmować, powiedział, że z tego wyrosnę i wszystko wróci do normy. A przecież skoro lekarz tak mówił, to wiedział lepiej. Okazało się jednak, że nie zawsze…

Mimo zapewnień lekarza było coraz gorzej. Chodziłam na palcach i do dziś pamiętam ból, który towarzyszył mi przy każdym kroku. A przecież byłam wtedy jeszcze taka malutka… W pewnym momencie nie mogłam wcale chodzić. To był szok, dramat – dla dziecka pełnego energii nie móc chodzić jest prawdziwą tragedią. Jednak ból i przykurcze nie pozwalały postawić nawet stopy na ziemi…

Kolejna wizyta u lekarza, jednak tym razem rodzice zdecydowali się na innego specjalistę. Bardzo go zaniepokoił mój stan, zostałam skierowana na dodatkowe badania. Na moją rodzinę padł blady strach, bo przecież gdy z dzieckiem dzieje się coś złego, wszystko inne przestaje się liczyć.

Tymczasem wyniki badań były jednoznaczne – dystrofia obręczowo-kończynowa. Choroba genetyczna, postępująca, odbierająca po kolei władzę w mięśniach. Nie było odwrotu – wyrok został wydany, moje życie już nigdy nie miało być takie beztroskie, jak kiedyś.

Gdy miałam 8 lat, lekarze stwierdzili osłabienie w mięśniach. Nogi nieustannie bolały, bo ścięgna Achillesa uległy skróceniu. Wtedy pierwszy raz trafiłam pod skalpel chirurga – zoperowano mi obie nogi i w końcu, po latach cierpienia mogłam na nie stanąć o własnych siłach! I gdy wydawało się, że wszystko już będzie dobrze, że będę mogła choć na chwilę zapomnieć o chorobie, ta znowu dała o sobie znać. Niedługo po operacji ścięgna znów zaczęły się skracać, a moje pięty nie sięgały ziemi. Moje mięśnie były coraz słabsze, coraz częściej potykałam się i upadałam. Cierpiałam fizycznie i psychicznie. Wiedziałam, że jestem chora, że nie będę nigdy taka, jak moje koleżanki. Choroba odebrała mi tak wiele…

Gdy miałam 13 lat, lekarz znów zdecydował o powtórzeniu kolejnego wydłużenia ścięgien. Po drugiej operacji było jednak znacznie gorzej…  Kręgosłup zaczął się sam deformować i doszło do pogłębionej lordozy oraz osłabienia mięśni kręgosłupa. W międzyczasie zaczęły mi się wykrzywiać stopy do środka i nie mogłam ich wyprostować. Zaraz potem doszły duszności, problemy z oddychaniem. Wiele razy miałam wrażenie, że się duszę, że nie mogę złapać powietrza… Wtedy przyjeżdżało po mnie pogotowie, by mnie ratować. Okazało się, że osłabieniu uległy mięśnie klatki piersiowej. Byłam jeszcze dzieckiem, ale choroby to nie obchodziło. Chciała mi zabrać całą radość życia, całe dzieciństwo i młodość, by w końcu kraść życie.

Moje ciało słabło z każdym dniem. Nie mogłam podnieść się z krzesła, wejść po schodach, nie mówiąc już o bieganiu. Były dni, że nie byłam w stanie samodzielnie przejść kilku metrów. Walczyłam ze wszystkich sił o zachowanie resztek sprawności, jednak pewnego dnia musiałam się poddać. Pamiętam ten dzień bardzo dobrze – 15 sierpnia 2014 roku. To wtedy uświadomiłam sobie, jak bardzo jest źle. Od tej chwili wózek stał się nieodłącznym elementem mojego życia.

Wiem, że moja choroba jest ciężka i nieuleczalna, że będzie postępować. Jak jednak mam pogodzić się z tym, że to już po życiu? Że już nic mnie nie czeka, poza pewnością powolnego odchodzenia? Nie chcę, nie mogę! Poszłam na studia, pozwalam sobie mieć marzenia i plany… Mimo zaniku mięśni staram się być optymistką, tym bardziej że jest dla mnie szansa!

Przeszłam terapię komórkami macierzystymi dzięki pomocy wspaniałych Darczyńców, jednak wciąż potrzebuję intensywnej rehabilitacji. To jedyna droga do opóźniania postępu choroby! Chciałabym – tak jak Ty – by moje życie było jak najdłuższe, jak najszczęśliwsze. I bym w tym życiu mogła być sprawna i samodzielna. Proszę, pomóż mi… 

Wpłać dowolną kwotę na rachunek Fundacji Moc Pomocy 
ul. Litewska 2/68
51-354 Wrocław

16 1020 5226 0000 6602 0635 0765 

z dopiskiem Marta Pawłowska

Poznaj pozostałych podopiecznych
Na zdjęciu po lewej stronie stoi mężczyzna w ciemnych okularach, najprawdopodobniej jest w trakcie zwiedzania. Na drugim zdjęciu ten sam mężczyzna siedzi na szpitalnym łóżku, z zamyśloną miną. Jest po amputacji lewego podudzia.

Janusz Strózik

Janusz to mężczyzna w sile wieku. Aktywny, ciągle w ruchu. Wraz ze swoją żoną uwielbiają poznawać nowe miejsca. Określają je jako wycieczki krajoznawcze. Jeżdżą zarówno po Polsce jak i za granicę.
Niestety od jakiegoś czasu choruje na cukrzyce. W ostatnim czasie choroba zaostrzyła swój przebieg. Janusz trafił do szpitala z poważnym stanem stopy cukrzycowej, starał się ją leczyć, ale bezskutecznie.

Dowiedz się więcej »
Na zdjęciu po lewej stronie stoi uśmiechnięta młoda kobieta. Jest na statku. Na drugim zdjęciu ta sama kobieta leży w szpitalnym łóżku. Ma zamknięte oczy, ma podpiętą rurkę tracheostomijną.

Justyna Jachimowicz

Wraz z Justynką i Naszą córką Martynką mieszkamy w Kłodzku. Cenimy sobie spokój i życie rodzinne. Bardzo cieszyła się na powiększenie rodziny, nosiła pod serduszkiem Naszego Synka. Pracowała zawodowo, prowadząc własną działalność – firmę sprzedażową, co dawało jej ogromne poczucie satysfakcji i poczucie niezależności.
21.09.2025 roku Nasze życie się zatrzymało. W 29 tygodniu ciąży lekarze musieli natychmiast wykonać cesarskie cięcie by ratować życie obojga.

Dowiedz się więcej »
Na zdjęciu po lewej uśmiechnięty blondyn w czarnej koszuli patrzy się w obiektyw aparatu. Po prawej ten sam mężczyzna leżący w szpitalnym łóżku, podpięty do wielu urządzeń monitorujących funkcje życiowe.

Kamil Schipplock

Kamil, dla bliskich Simi to chodząca dusza towarzystwa. Gdzie się nie pojawi tam emanuje pozytywną energią. Bardzo lubi żarty i żarciki. Z zawodu jest kucharzem i w tym zawodzie realizuje się od wielu lat.
22 września 2025 roku Kamil wyszedł z domu na spacer. Dzięki temu, że to małe miasteczko znajomi zadzwonili z informacją, że coś się chyba z Nim dzieje i trzeba go zabrać do domu. Trudno mu było utrzymać równowagę, bełkotał. Szybko zabrałam go z ulicy i natychmiast wezwaliśmy pomoc.

Dowiedz się więcej »
Ta strona korzysta z ciasteczek. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że akceptujesz ich użycie.