Do 2002 roku byłam spełnioną matką dwójki dzieci, wówczas chłopca lat 8 i 9-letniej dziewczynki. Pracowałam w Szpitalu na zakaźnym oddziale dziecięcym w Tarnowie jako pielęgniarka. Praca dawała mi mnóstwo satysfakcji. Niesienie pomocy bezbronnym, chorym dzieciom pozwalało mi realizować swoje powołanie. Ogrom energii, uśmiech i serdeczność jaki posiadałam udzielał się nie tylko domownikom, ale również małym pacjentom i ich rodzinom. Zawsze cieniłam sobie aktywne życie, czym zarażałam moje dzieci, syn trenował piłkę nożną, córka judo, chodziliśmy na wycieczki w góry, spacery, jeździliśmy na rowerach, rolkach. Pomimo nieprzespanych nocy, kiedy poświęcałam czas dzieciom w szpitalu, wystarczało sił na inne aktywności. Cała harmonia mojego życia została zniszczona dnia 17.08.2002 roku, gdy przechodząc przez ulicę, na oczach moich dzieci potrącił mnie motor. Brak rozsądku i chwila nieuwagi kierowcy doprowadziła do tragedii. Do szpitala trafiłam z urazami wielonarządowymi: straciłam lewą stopę, rozerwanie mięśnia i zgniecenie kości piszczelowej i strzałkowej zmusiło lekarzy do amputacji całego podudzia, miednica była złamana w kilku miejscach, dodatkowo miałam otwarte złamanie obu kości ręki i krwiaka jamy brzusznej. Czym jest cud życia? Podczas pierwszej najważniejszej operacji, która trwała osiem godzin, zatrzymałam się dwa razy. Kolejnych operacji przeszłam jeszcze siedem. Dodatkowo zostałam zakażona gronkowcem, co wydłużało czas rekonwalescencji. Po prawie rocznym pobycie w szpitalu z przerwami na kolejne operacje i przeszczepy wróciłam do domu. Do dzisiaj pamiętam wzrok dzieci odwiedzających mnie w szpitalu. Przez kilka miesięcy mogłam ich tylko zobaczyć przez szybę. Tak bardzo chciałam do nich wrócić i to dało mi największą siłę, by się nie poddawać. Pomimo, iż rodzina, przyjaciele i znajomi dodawali mi otuchy, czasami brakowało mi sił, by walczyć dalej. Kolejne lata były bardzo trudne. Samoświadomość, iż ja 34 letnia matka nie mogę chodzić, odprowadzać dzieci do szkoły, jeździć z nimi na rowerach, gotować obiadów i wykonywać innych obowiązków domowych, sprawiał ogromny ból psychiczny. Momentami sama nie wiedziałam, czy gorszy jest ból psychiczny czy fizyczny. Czas mijał, ból trwał, rodzina mocno mnie wspierała, dzieci bardzo szybko musiały dorosnąć, były moją „prawą ręką i lewą nogą”. Dwa lata po wypadku los się do mnie uśmiechnął, dostałam propozycję pracy, która miała polegać na opiece nad kilkumiesięcznym chłopcem. Wtedy po praz pierwszy poczułam, że pomimo swojej niepełnosprawności i traumy jaką przeżyłam, mogę być znowu potrzebna. Zaufanie, którym obdarzyli mnie rodzice chłopca, „zaszyło jedną dużą ranę”. Każdy nowy dzień dawał nadzieje i szanse na lepsze jutro. Czas działał na moją korzyść, im więcej lat mijało od wypadku, tym co raz więcej ran było „zaszywanych”. W 2005 roku wróciłam do swojej pracy na oddział dziecięcy, jednak moja niepełnosprawność dawała się we znaki, musiałam zrezygnować ze swojego powołania. Pojawiła się bezsilność i frustracja. Po roku ponownie zaczęłam pracę w zawodzie pielęgniarki w prywatnej przychodni, gdzie pracuję, aż do teraz. Każdy dzień był dla mnie nowym wyzwaniem, nowe osiągnięcia, pokonywanie ograniczeń dodawały mi skrzydeł. Nie da się ukryć faktu, iż dobra proteza jest podstawą do realizowania marzeń, utrzymywania dobrego komfortu psychicznego. Niestety są to bardzo kosztowne rzeczy kremy, skarpety na kikuta, kapa trzymająca protezę łatwo ulegają zniszczeniu przez dużą eksploatację. Można liczyć na drobne wsparcie ze strony PEFRONU, ubezpieczenie pokrywa część kosztów. Całość jest kroplą w morzu potrzeb. Dziś wiem że wiele zależy ode mnie, od mojego myślenia i podejścia do moich ograniczeń, wiem, że mając tylko jedną nogę mogę realizować swoje marzenia, plany, rozwijać siebie.
Wpłać dowolną kwotę na rachunek Fundacji Moc Pomocy
ul. Litewska 2/68
51-354 Wrocław
16 1020 5226 0000 6602 0635 0765
z dopiskiem Bogumiła Nytko